Pieniądze z UE – na drogi czy innowacje?

To byłby pierwszy paragraf, jedyny widoczny na indeksie. To byłby pierwszy paragraf, jedyny widoczny na indeksie. To byłby pierwszy paragraf, jedyny widoczny na indeksie. To byłby pierwszy paragraf, jedyny widoczny na indeksie. To byłby pierwszy paragraf, jedyny widoczny na indeksie. To byłby pierwszy paragraf, jedyny widoczny na indeksie. To byłby pierwszy paragraf, jedyny widoczny na indeksie. To byłby pierwszy paragraf, jedyny widoczny na indeksie. To byłby pierwszy paragraf, jedyny widoczny na indeksie.To byłby pierwszy paragraf, jedyny widoczny na indeksie.To byłby pierwszy paragraf, jedyny widoczny na indeksie.To byłby pierwszy paragraf, jedyny widoczny na indeksie.To byłby pierwszy paragraf, jedyny widoczny na indeksie.To byłby pierwszy paragraf, jedyny widoczny na indeksie.To byłby pierwszy paragraf, jedyny widoczny na indeksie. OSTATNIE ZDANIE!

Jeszcze jeden paragraf w zasadzie będący leadem.

I znów – chcąc nie chcąc – wracam do tematu infrastruktury, a to dlatego, że wraca i nabiera tempa dyskusja o tym, jak wykorzystywać pieniądze wpływające do Polski z przyszłego budżetu UE.

A pieniędzy będzie sporo. Choć budżet (pespektywa finansowa) UE na lata 2014-2020 wciąż nie jest gotowy, w pesymistycznym scenariuszu możemy liczyć na 67 mld euro, zaś w optymistycznym – nawet na 80 mld. To będzie później dzielone na różne programy i konkretne projekty, ale już teraz – bo do jesieni – rząd musi zdecydować o strategicznych celach. Czyli o tym, jakiego typu projekty będę preferowane. Na razie trend jest taki, że większe szanse mają innowacje, niż drogi. Czy to dobrze?

Uznawana za jednego z najlepszych ludzi w rządzie Tuska – minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska. To ona pilnuje unijnej kasy. /fot. Materiały prasowe

Jak do tej pory na drogi wydawaliśmy 38 proc. wszystkich przychodzących z Brukseli pieniędzy i – jakkolwiek byśmy nie psioczyli – trochę dróg jednak zbudowanych zostało. W ciągu ostatnich kilku lat prawie tyle samo kilometrów autostrad, ile wcześniej w całym okresie od początków ustrojowej transformacji.

Teraz czytamy, że większość pieniędzy na pójść dla firm, na wdrożenie nowych produktów, usług i innowacji. Kierunek – high tech – jest słuszny, tylko czy jakiekolwiek innowacje da się zaprogramować odgórnie? Czy Facebooka albo Google wymyśliła jakaś wspaniała biurokracja?

Prawdziwie innowacyjne projekty prawdopodobnie – o ile procedura kwalifikowania wniosków pozostanie ta sama – nie mają co liczyć na unijne wsparcie, bo są zazwyczaj niegotowym projektem albo samym pomysłem w głowach ich autorów. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że sporo z tych pieniędzy zgarną firmy, które już mają technologie i doświadczenie, i które pewnie i tak by swoje pomysły wprowadziły w życie, tyle że zrobią to ze wsparciem unijnej kasy. A że będą potrafiły odpowiednio napisać wniosek (albo zatrudnić odpowiednich doradców)  – no cóż, to będzie właśnie ta przewaga konkurencyjna. Tylko czy o to nam chodzi?

Sporo zgarną też firmy specjalizujące się w szkoleniach, programach edukacyjnych, reklamach społecznych (na przykład ostatniej – żeby jeść pstrąga). Na tego typu „efekty miękkie” wydajemy już sporo i jak można przeczytać w genialnym raporcie opublikowanym w najnowszej „Polityce” czasem trudno jednoznacznie wskazać, jakie efekty udało się w ten sposób osiągnąć.

Czasem zastanawiam się, czy nie lepiej jednak zostawić tych funduszy na infrastrukturę, bo one przynajmniej dadzą coś namacalnego. Albo zamiast środków i dotacji  przyznawanych na drodze biurokratyczno-unijnej procedury, dać po prostu pewnym branżom – na przykład bardzo silnie rosnącym globalnie, jak produkcja gier wideo – ulgi podatkowe. Których to ulg Bruksela nie cierpi. Może więc ciało na wzór Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej dla gier?

Nie jestem do końca przekonany, czy innowacja bardzo nam przyspieszy, jeśli z fabryki do magazynu trzeba będzie przewieźć części jakiegoś wysoce innowacyjnego urządzenia, lecz wioząca je ciężarówka utknie w korku.