Kryzys grecki był potrzebny?

Zaskakujący jest niepokój, z jakim rynki finansowe zareagowały na kłopoty budżetowe Grecji oraz wspólnej europejskiej waluty. Jeżeli to miał być test post-kryzysowego systemu immunologicznego, to nie wypadł on dobrze. Rynki finansowe wciąż są mało odporne na złe wiadomości.

W ostatni weekend ministrowie finansów państw strefy euro uzgodnili rekordowy pakiet EWENTUALNEJ pomocy, która MOŻE być uruchomiona, jeżeli zajdzie konieczność wyciągnięcia z budżetowych tarapatów państwa-członka unii monetarnej oraz obrony wspólnej europejskiej waluty. Gwarancje na kwotę 750 mld euro – z czego 250 mld zapewnia Międzynarodowy Fundusz Walutowy (i jak policzył „The Economist” jest to największe tego typu zobowiązanie w jego historii) – miały zrobić wrażenie na rynkach finansowych. Jasny sygnał – euro bronić będziemy niczym Francuzi bagietek, a Niemcy Oktoberfestu – uspokoił nastroje na giełdach. Choć wciąż temat ten przyciąga wiele uwagi biznesowego świata. Tu dla przykładu zrzut ekranu z dzisiejszej strony FT.

O skutkach wprowadzenia pakietu ratunkowego dla Grecji pisaliśmy już w komentarzu na stronie POLITYKA.PL. Mnie jednak zastanawia inny aspekt tej sprawy – mianowicie jak to się stało, że cała sprawa wywołała aż taki przestrach, że mówi się już nawet o „greckim kryzysie”. W gruncie rzeczy można było przewidzieć, że członkowie Euro-landu nie poddadzą się łatwo i prędzej czy później jakiś plan ratunkowy powstanie. Oczywiście – jak to w przypadku ciał, gdzie decyzje podejmuje nadmiernie rozdęte grono – musiało się to wszystko wykrystalizować, każdy członek Unii patrzył przecież na własne problemy budżetowe (są spore), nastroje społeczne, słupki sondażowe itp. Koniec końców jednak – wspólna waluta jest jedną z najważniejszych zdobyczy wielu lat europejskiej integracji i moim zdaniem od początku jasne było, że nie można tego zaprzepaścić z powodu problemów budżetowych nieodpowiedzialnych Greków.

Europa oczywiście będzie za nich musiała teraz zapłacić. Spadek wartości wspólnej waluty wobec dolara zilustrowany na tych wykresach

Źródło: Money.pl

ma co prawda wymiar prestiżowy, ale aż tak kłopotliwy nie jest (poprawi się na przykład konkurencyjność towarów made in EU). To co naprawdę niepokoi – to skala wyprzedaży i paniki na giełdach.

Źródło: Bankier.pl

W ciągu kilku dni indeksy – tu na przykładzie warszawskiego WIG20 – dosłownie zmiotły całą hossę, która mozolnie ciągnęła się przez ostatni kwartał. Jeżeli to tylko korekta – w porządku, była ona rynkom potrzebna. Jeżeli jednak spojrzymy na tempo wyprzedaży akcji (a więc spadku indeksów) widać niestety, że handlujący akcjami na świecie wciąż mają poczucie, że siedzą na beczce prochu. Nerwy puszczają im zbyt łatwo, tak jakby oczekiwali, że prawdziwa tragedia (nomen-omen – grecka) wciąż jeszcze może nadejść. Takie emocjonalne rozedrganie źle niestety wróży i każe obawiać się kolejnych fal paniki, w reakcji na kolejne niepokojące wieści.