Wielkie sklepy, wielki szajs
Choć sieci handlowe są z nami już ponad 10 lat, wciąż łapiemy się na ich sztuczki.
Sam się na nie nabieram, mimo że opisywałem je już wielokrotnie. Chociażby to, że w osiedlowym spożywczaku robię tylko te zakupy, które są mi rzeczywiście niezbędne. A w hipermarkecie zawsze zapakuję pełny wózek, bo jeszcze to czy tamto wpadnie w oko. W efekcie – choć za każdy z towarów z koszyka płacę mniej, per saldo rachunek przy kasie zawsze wychodzi wyższy.
Zwróciły moją uwagę ostatnio dwa teksty z „Wyborczej”, które polecam. Pierwszy mówi co nieco o sztuczkach, które stosowane są przy układaniu towarów na półkach. Np. dlaczego najpopularniejsze marki ustawiane są często w połowie alejki? Aby zmusić klienta do przejścia przez całą. Albo sławny efekt nurka – najlepiej sprzedają się te produkty, które są umieszczone nieco pod linią wzroku.
Te marketingowe sztuczki to jednak pestka w porównaniu z brudnymi zagraniami, stosowanymi przez tnących koszty producentów. Czy wiecie Państwo, że najtańszy keczup robi się z buraków, sok malinowy głównie z cukru i aromatu a dżem głównie z barwionej żelatyny? Po takiej porcji świadomości konsumenckiej strach pójść do sklepu.
Komentarze
A czym sie jakoby rozni kupowanie takich samych produktow w sklepiku osiedlowych o ktore tak sie walczy, poza rzecz jasna wieksza cena?
wizytantka sugeruje, ze niczym? jesli tak, to wstawic w ich miejsce filie parafii, a po zapalki skoczyc autobusem 1,5 godz. w jedna strone, przeciez taniej, no i moze na jakies ogorki w promocji sie trafi przy okazji, albo wogole pozostawic dwa karfury, jeden w Sianowie ( dla stolicy ), a drugi w Nowym Targu ( dla bylej ) bedzie stanowczo uzasadniona najmniejsza z mozliwych cen na wszystko, Szczecin kicnie na zakupy do NRD, a Bialystok do Wilna, reszta bedzie miala najtaniej w granicach PRL, gorzej, jak chlop z Bydgoszczy zapomni soli, no ale przeciez mamy internet, eureka, wystarczy wyklikac i dowioza, tylko dziwnie, nie po cenie z kiosku na rogu,
dobra nowina, rzucili w leklerku mozgi w puszkach, tylko trzy miesiace w kontenerze na statku, z Chin, a noz cena zacheci?
@visitor
„A czym sie jakoby rozni kupowanie takich samych produktow w sklepiku osiedlowych o ktore tak sie walczy, poza rzecz jasna wieksza cena?”
**********************************
Z tą wyższą ceną to nie jest wcale „rzecz jasna”. To efekt hipermarketowej indoktrynacji: jeżeli hipermarket co pewien czas faktycznie przeprowadza uczciwe promocje na znane produkty, to kształtuje u nabywcy przekonanie, że każdy produkt zawsze jest w hipermarkecie tańszy. I owa „rzecz jasna” wygląda tak, że duża puszka gulaszu angielskiego z Morlin kosztuje w Tesco o dwa zł więcej, niż w osiedlowym sklepiku, a kostka masła Jagr w Realu o złotówkę więcej.
To jedna ze sztuczek – wyrobić przekonanie i nawyk.
Poza tym kupowanie w osiedlowym sklepiku różni się zasadniczo. Przebiega znacznie sprawniej, a sprzedawca jest w stanie udzielić informacji na temat towaru. Można też zamówić towar, na którym nam zależy. Spróbuj to zrobić w hipermarkecie.
Piotr Stasiak, ja sam zauważył, został zindoktrynowany. Chodzi na zakupy bez wyraźnego celu. Gdy jednak ten cel sie określi, to co prawda inne rzeczy stają się irytujące, ale po powrocie do domu nie zastanawiamy się: po jaką cholerę ja to kupiłem?
Sztuczki działające na podświadomość to jedno (80 g czekolady za 7,90 niby tańsze od 100 g za 8,60), a chamski szantaż upierdliwą procedurą zwrotu różnicy za produkt, którego cena na półce okazuje się fikcją to drugie. Większość ludzi macha na to ręką, no bo to tylko złotówka różnicy.
Zresztą teraz już jest trochę lepiej, bo cenę można sprawdzić w czytniku.
We wspomnianym artykule GW napisano, że chodzenie na zakupy to walka – z kalkulatorem, omijanie natarczywych „promocjantów” z serkami czy kiełbasą na wykałaczce itp.
Bo to jest walka. Tylko w ten sposób zapłacimy mniej więcej tyle co trzeba.