Premierowi się odmawia
Czas sobie powiedzieć w oczy niewygodną prawdę: polscy urzędnicy zarabiają za mało, a administracja jest niewydolna. Bez szybkich zmian nasze państwo czeka administracyjny paraliż.
Pisałem już na tym blogu o zbyt niskich zarobkach w polskiej administracji. Widać to szczególnie w Warszawie, gdzie do pracy w ministerstwach i urzędach centralnych następuje już selekcja negatywna – idą tam osoby, które nie znalazły pracy nigdzie indziej. Osoba po studiach, bez doświadczenia, za to ze znajomością języków obcych, dostanie na start 2-2,3 tys. brutto. Za takie pieniądze w stolicy trudno się utrzymać, a lepsze płace oferuje się już w większości firm prywatnych.
Słabe płace to jednak nie jedyna przyczyna zapaści kadrowej w urzędach i ministerstwach. Katastrofą jest postępujące upolitycznienie administracji i służby cywilnej. Gdy wymyślano ten system w 1990 roku, idea była taka: minister oraz jego najbliżsi współpracownicy (gabinet polityczny, sekretarze i podsekretarze stanu) są z nadania politycznego i zmieniają się wraz ze zmianą rządu. To oni narzucają wizję. Cała reszta – na czele z dyrektorami departamentów oraz urzędnikami – to korpus profesjonalnej służby cywilnej, po zdaniu państwowego egzaminu z zagwarantowaną pewnością zatrudnienia. Oni realizują wizję, to załoga statku. Trwa, nawet jeśli zmienia się kapitan. Teoria była piękna. W praktyce przy każdej zmianie rządu kadrowa miotła czyściła ludzi do coraz niższych szczebli, a konkursy na obsadę wszystkich wyższych stanowisk w ministerstwach stały się fikcją. Ten system, zdaniem ekspertów, choć nie był idealny, zaczynał jednak powoli przynosić pierwsze korzyści i należało go zmieniać drobnymi krokami. Tymczasem rząd Prawa i Sprawiedliwości przygotował istną rewolucję.
Odsunięto od ważniejszych stanowisk pracowników służby cywilnej i wprowadzono tzw. państwowy zasób kadrowy (PZK), z którego rządzący mogli sobie dowolnie dobierać i zwalniać współpracowników. To praktycznie odcięło drogi niepolitycznego awansu na kierownicze stanowiska. Ścieżki wielu karier – często rozpisane na lata – nagle skończyły się ślepą uliczką. W ten sposób rząd PiS ostatecznie upolitycznił kadrę urzędniczą i ugruntował w Polsce tzw. system łupów, który funkcjonuje w USA i objawia się w dużym skrócie tym, że nowa administracja wymienia wszystkich we władzach federalnych, ze sprzątaczkami włącznie. Tylko że tam partia republikańska i demokratyczna to instytucje życia publicznego z olbrzymim zapleczem kadrowym. U nas jest tylko krótka ławka rezerwowych.
Nie od dziś wiadomo, że rząd Donalda Tuska chciałby coś z tym fantem zrobić. Na razie w Sejmie leży projekt posłów Lewicy i Demokratów, którzy proponują cofnięcie zmian wprowadzonych przez PiS, w tym likwidację państwowego zasobu kadrowego. Rząd przygotowuje własny projekt, w dużej mierze zbieżny z pomysłami posłów LiD. Chce m.in. odsunąć PZK i przywrócić służbę cywilną dla wyższych stanowisk w ministerstwach i urzędach. Ale jednocześnie planuje otworzyć dostęp do nich dla ekspertów „z zewnątrz” (to oznacza prawdopodobnie stworzenie nowego sposobu naboru, np. konkursu), a nawet dopuścić do niektórych stanowisk w polskich urzędach obywateli innych państw Unii Europejskiej. Tutaj można znaleźć zarys rządowych planów – szczegóły w postaci projektów ustaw mają trafić do konsultacji międzyresortowych w najbliższych dniach. Jak zapowiadają przedstawiciele rządu, likwidacja PZK jest tylko pierwszym etapem reformy administracji, która ma być skuteczniejsza, lepiej zarządzana, a może nawet opłacana. Pytanie tylko, co z tych zapowiedzi uda się zrealizować. Szczegóły mają być znane jeszcze przed wakacjami.
Komentarze
Młody człowiek z Pana redaktora i były kłopoty w szkole , największe pewnie z historii .
Podczas panowania komuny i tej z przed 1989 r. i tej za czasów Aleksandra najważniejsze to aby mówić dużo , nieważne co .
Lid, PO jak nie rządzą to składają projekty ustaw :
– o niezależności mediów
– o odpolitycznieniu służb adm. pub
– o odpolitycznieniu zakładów państwowych
Zajmę się tylko PKN-em i KGHM-em ,każdy nowy rząd uwierzył że ich będzie najlepsza Rada Nadzorcza i ich najlepszy Prezes,
L.Miler nie wiedział jak to zrobić no to wysłał tych w kominiarkach ,
D.Tusk mający poparcia 80% śr mas przek po prostu rozpoczął rządzenie od …… czystki :
– KGHM już zmieniono wszystkich : i Prezesa i RN
– w PKN Rada Nadzorcza już w PO i lada moment wywalą też Prezesa
A tak w ogóle to projekt ustawy PO dot. mediów niestety jest zbieżny ze sławną ustawą jeszcze sławniejszej Aleksandry .
Proszę Pana redaktora aby cokolwiek napisać to najpierw proszę trochę poczytać , no chyba że chce Pan tak inni w Polityyyce ” wiem wszystko najlepiej bo ja z polityki,GW,tvn24 lub Polsatu ”
W latach 70 -tych komuniści mówili : ” musi być mądry ,nadaje się na dyrektora bo on z PZPR ” .
Proponowane zmiany idą w dobrym kierunku (chałoby się powiedzieć powracają na właściwe tory). We Francji wzorcową służbę cywilną budowano ponad sto lat. Pracując w szeroko rozumianej administracji odnoszę czasem wrażenie, że sprawy szłyby w lepszym kierunku gdyby powoływani ministrowie i prezesi urzędów centralnych przestali wykazywać jakąkolwiek aktywność, poza podpisywaniem projektów przygotowanych przez wąską garstkę profesjonalnych urzedników. Moje wrażenie jest takie, że spora część urzędników średniego szczebla naprawdę ma rozwinięte poczucie państwowe i chęć opierania się szalonym zapędom różnych nawiedzonych „ministrów” (znaczenie słowa „minister” wywodzi się z łaciny i proszę sprawdzić jego znaczenie). Nie mniej nawiedzeni są posłowie. Kto nie uczestniczył w posiedzeniu sejmowych komisji nie wie o czym mówię. Wyśmiewani powszechnie urzędnicy są przez owych zabawnych ludzi z wielkim ego wyśmiewani, poniżani, a każdy głos rozsądku traktowany jest jako sabotaż. Spora częśc z nas naprawdę chce pracować z pożytkiem dla kraju i najważniejsze wiemy jak to zrobić. Ale co 4 lata są wybory i we wszystkich urzędach poajwiają się ludzie, którzy znają się na prawie lepiej niż radca prawny, na medycynie lepiej niż profesor medycyny, na infrastrukturze lepiej niż inżynier itp. Marność nad marnościami.
Ps. Teraz przynajmniej nie ma sosu chorej ideologii.
No cóż. Nie od dziś wiadomo, ze taniocha jest najdroższa.
Tanie państwo, tani urzędnicy i tandetne rządy, oto platformerska wizja rozwoju kraju. Coraz bardziej realna staje się grożba pisowskiej recydywy.
Panie Stasiak, jeżeli nie wie Pan o czym pisać, to nie pisz Pan w ogóle, a już na pewno nie bzdury. Jakie kadry zostawił PiS? Czy zalicza Pan do nich również jasińskiego, który przy pierwszej okazji okradł nas, obywateli, na 700000 PLN i dał PiSowi? Z jednym się tylo z Panem zgadzam, ze za wszystko winę ponosi Tusk, bo gdyby był zgodził się na konstruktywne wotum nieufności, to byłby zaoszczędził i te 700000, i 65 mln dotacji z budżetu, a najważniejsze Polska byłaby raz na zawsze pozbyła się tych kłamców i oszczerbów z PiS, a wtym Toi i magruda.
Z utęsknieniem czekam na powrót poprzedniego systemu służby cywilnej, likwidację chorego ciała jakim jest PZK, wzmocnienie profesjonalizmu i poszanowania dla urzędników.
Polski urzędnik nie zarabia tak dobrze jak jego europejski kolega (dzięki zaprzyjaźnionym pracownikom Instytucji Europejskich wiem, że urzędnik średniego szczebla w Polsce, wraz z dodatkiem służby cywilnej i wysługą lat nie zarabia nawet tyle co sekretarka w UE na 2-letnim kontrakcie – około 1/3 w porywach do 1/2 pensji sekretarki), choć bardzo często jest lepiej wykształcony, zna języki (coraz częściej biegle dwa lub trzy). Jak administracja ma przyciągać zdolnych i młodych, świetnie wykształconych ludzi jeśli przy odrobinie uporu i szczęścia mogą zostać pracownikami w jednej z unijnych instytucji?
Co maksimum 4 lata (a czasami częściej) urzędnik przeżywa szok powyborczy, który potrafi z dnia na dzień zniweczyć jego pracę. Do niedawna miał jednak jakies perspektywy rozwoju i budowania swojej kariery, ale wymyślono PZK i nikt z nas już nie ma złudzeń.
Nie szanuje się go jako kogoś, dzięki komu państwo, lepiej czy gorzej, ale działa (bo w gruncie rzeczy nie działa dzięki politykom tylko urzędnikom, którzy codziennie od 8:15 do 16:15 dłubią w papierach).
Mimo niewysokich pensji, braku szacunku i fatalnego zarządzania (bo jak można dobrze zarządzać urzędem, jeśli się nie zna dnia ni godziny…) niewielu spośród moich przyjaciół opuściło służbę cywilną.
Może są idealistami i znają prawdziwe znaczenie słowa „służba” oraz wzięli sobie do serca przysięgę jaką składają w dniu mianowania.
Mam nadzieję, że obecny rząd powróci do wcześniejszych koncepcji i chociaż nie wszystko było idealne, to przynajmniej można było być dumnym z tego, że się jest urzędnikiem i pielęgnować w sobie ogromną satysfakcję z tego, że się pracuje dla swojego państwa. I może wziąłby sobie do serca to, że dobrze wynagradzani urzędnicy to podstawa jego sukcesu.
@autor
„Odsunięto od ważniejszych stanowisk pracowników służby cywilnej i wprowadzono tzw. państwowy zasób kadrowy (PZK), z którego rządzący mogli sobie dowolnie dobierać i zwalniać współpracowników. To praktycznie odcięło drogi niepolitycznego awansu na kierownicze stanowiska.”
Na miłość boską, niechże Pan nie pokazuje ignorancji. Czy tak trudno przeczytać ustawę o PZK i zadzwonić do odpowiedniego departamentu w KPRM? Ilu polityków jest w PZK? Niechże Pan wymieni przynajmniej jednego.
Zanim napisze Pan bzdury niech Pan zadzwoni do KPRM i spyta ile osób jest w PZK i ilu z nich dostało się tam po egzaminie, a ilu weszło z automatu, w związku z tym, ze są urzędnikami służby cywilnej. Gwarantuję Panu, że urzędnicy służby cywilnej to w tej chwili w PZK ponad 90%. Gdzie tu upolitycznienie?
A PO chce to rozwalić bo tuskoidzi przebierają nogami, żeby wskoczyć na stanowiska dyrektorskie. Konkurs łatwo ustawić. Do PZK dostać się jest duuuużo trudniej.
Polecam trochę samodzielnego myślenia.
d.
Trafiłam na artykuł, który koresponduje nie tylko ze sprawą Ściany Wschodniej (Pan Redaktor nie odniósł się do naszych reflefsji !). Brak pracy i niskie pensje (nie tylko w ministerstwach) wiodą na manowce, których ich autorzy nie rozumieją. Co zrobić, żeby zrozumieli? Przecież to co dziś jest skutkiem stanowić będzie przyczynę kolejnych następstw polityki realizowanej przez ekipy rządzące w naszym kraju.
Oto artykuł – http://portalwiedzy.onet….czasopisma.html :
2007-12-15 Marek Łuszczyna
Opowieść z widmowego miasta
Pusto u nas, coraz straszniej. Jak ktoś dłużej z młodych zostanie w Siemiatyczach, to wpada w nieróbstwo i alkohol przez te przysyłane pieniądze. Lepiej, żeby ich nie było, a rodziny razem żyły. Nierozbite. No bo ile można mieć, na Boga, minimalnie lat, żeby z pełną odpowiedzialnością poprowadzić dom? Piętnaście, czternaście?
Milena
Siedemnastolatka, ale wygląda poważniej. Opowie mi o niej Dorota, jej koleżanka. Usłyszę także o rodzeństwie Mileny i pretensji do świata, że doba ma zaledwie 24 godziny. U Mileny podobno uderza twarz zastygła w kamień i patrzenie spode łba. Bo dojrzałość powinna docierać do człowieka w odpowiednim tempie. Jeśli przychodzi za szybko, to łamie, krzywdzi, czasem deprawuje.
– Możesz sobie choćby przypomnieć zdjęcia z Word Press Foto, na których mali chłopcy wymachują kałachami – mówi Dorota.
– No nie, to chyba jednak trochę co innego. Przesada – odpowiadam.
Przesada?
Siemiatycze – Bruksela – Siemiatycze
W każdym tygodniu pomiędzy Brukselą a Siemiatyczami kursują dwa pełne autokary dużych korporacji przewozowych. Dodatkowo, niemal codziennie, do stolicy Belgii odjeżdża kilka busów mniejszych firm. Z Belgii do Siemiatycz – to samo, tyle że znacznie mniej podróżujących pasażerów w środku. To nawet zabawnie wygląda na eleganckich, wykonanych z dbałością o szczegóły stronach internetowych przewoźników: Bruksela – Warszawa, Bruksela – Berlin, Bruksela – Amsterdam, Bruksela – Siemiatycze. Tzw. wschodnia ściana Polski, 15 000 mieszkańców. Najpopularniejsza konotacja przeciętnego Polaka z Siemiatyczami, to, poza stałym łączem zarobkowym z Brukselą, pożar cerkwi w latach 70.
– Ludzie z Siemiatycz będą wyjeżdżać – mówi Dorota, nie wymyśliwszy, z czym jeszcze można to miasto skojarzyć. – To teraz puste miejsce. Czasem wydaje mi się, że niemal wymarłe. Starzy w Belgii, dzieciaki w Warszawie na studiach. A jeśli są młodsze i chcą zostać? To pod nadmiarem przejętych obowiązków w tym coraz bardziej opustoszałym miasteczku wariują.
Paweł
Czternaście lat i dokładnie na tyle wygląda. Najtrudniej było mu zrezygnować z pasji, bo ze szkoły – wiadomo, nie mógł (w przeciwieństwie do Mileny). Pawła pasją było chodzenie na podsiemiatyckie wzgórza i patrzenie na przelatujące nisko samoloty. Urzekał go ten huk i widok samolotu na wyciągnięcie ręki. Teraz jest w stanie wymienić wszystkie sklepy oraz punkty usługowe w mieście.
On z sugestią Doroty o niszczącej odpowiedzialności by się nie zgodził. A już na pewno nie z dramatycznym porównaniem do chłopca z karabinem. Czasem po prostu życie zmusza. I koniec.
Początek
Z tą Brukselą to nikt nie wie, jak się naprawdę zaczęło, dlaczego łomżanie jeździli na saksy do Chicago, pozostała część Polski na Wyspy Brytyjskie, a siemiatyczanie do stolicy Belgii. Tak konsekwentnie, że aż dorobili się własnych połączeń obsługiwanych przez gigantów rynku komunikacyjnego.
– Legenda głosi, że ktoś kiedyś pojechał z naszego małego miasta akurat tam, przypadkiem, bo wybierał się do USA, ale nie dostał wizy – mówi Dorota. – Poszczęściło mu się, dostał lukratywną pracę. Potem ściągnął kogoś z rodziny, ten z kolei znajomego i dalej poszło. Siemiatycze to mała miejscowość, tamci wydeptali ścieżki zarobkowe w Brukseli i teraz wszyscy nimi chodzą.
Paulinka
Czasem budzi się w nocy, idzie do kuchni i zjada wszystko, co jest w lodówce.
Sporo przytyła. Ale za dnia trzyma się twardo, nie narzeka, przytula Karola i Beatkę, kiedy zaczynają płakać nagle, pozornie bez powodu.
Ma jedenaście lat i zadaje pytania w stylu: czy to naturalne, że my jesteśmy tu i musimy zajmować się całym domem? Albo: czy te przysyłane pieniądze usprawiedliwiają rodziców? Paulince ciężko tylko uspokoić Milenę, kiedy ta z całej siły trzaska drzwiczkami od kuchennej szafki (nowiutkiej, z Ikei w Białymstoku). Podchodzi i bum, pozornie bez powodu.
Powód
– Halo, czy to Urząd Pracy w Siemiatyczach?
– W sprawie administracyjnej?
– Nie, chciałbym spytać, czy jest możliwość podjęcia pracy?
– W Siemiatyczach?
– Tak.
– Ale w jakim charakterze?
– Mógłbym pracować w urzędzie albo banku. Szczerze: chodzi mi w zasadzie o jakąkolwiek posadę.
– Proszę pana, u nas jest kilkanaście procent bezrobocia, a pan chce pracę na telefon dostać? Proszę przyjść, zgłosić sytuację bezrobocia.
Dorota: – Brak pracy rozbił już niejedną rodzinę, prawie każdemu w naszym mieście ktoś wyjechał na saksy do Brukseli. Wyjeżdżają głównie ojcowie rodzin, zostawiając wszystko na głowie swoich żon. Czasem na wyjazd decydują się matki. Siemiatycze wyglądają trochę tak, jakby przed chwilą skończyła się wojna. W każdym domu kogoś brak. A jeśli brak obydwojga rodziców, bo i tak bywa, to pieniądze zarobione w tej Brukseli w życiu nie zrekompensują utraconego wychowania. No i cały dom ląduje na głowie młodego człowieka.
Karol i Beatka
Więc bywa tak, że czasem płaczą bez powodu i Paulinka ich przytula. Mają najmniej obowiązków i najwięcej przywilejów, bo są najmłodsi. Ona ma osiem lat, on dziesięć. Niewiele ląduje na ich głowie, bo Milena, Paweł i Paulina chyba intuicyjnie wiedzą, że Karol i Beatka najbardziej cierpią.
Razem z psychologiem dziecięcym, Agatą Cieślak, usiłuję ustalić, jak można odczuwać taki ból.
– Głównie przez nasilenie się somatycznych stanów nerwicowych. Sytuacja, o której mówimy, czyli brak bezpośredniego kontaktu z rodzicami bez konkretnego powodu, wywołuje silny stres. U dzieci pojawiają się na tym tle bóle, spada odporność organizmu, zwiększa się skłonność do depresji. Mało świadomy samego siebie młody człowiek nie wie, co nim targa, dlaczego ciągle boli go brzuch albo głowa. Może to wywołać opuszczenie się w nauce, a więc dodatkowe nerwy. A to młody organizm głośno krzyczy: to ponad moje siły.
Dorosłość ponad siły
Siedemnastoletnia Milena została sama ze swoim rodzeństwem: Paulinką, Pawłem, Karolem i Beatką. Wszystko dlatego, że ich rodzicom się poszczęściło. Ojciec dostał pracę w urzędzie, matka dwie brukselskie przecznice dalej w zakładzie fryzjerskim. Od momentu utraty pracy w siemiatyckich zakładach przemysłowych, rodzice ledwo łączyli koniec z końcem. Teraz finansowo jest świetnie, można odetchnąć.
Do obowiązków Mileny zaczęło należeć: dołożenie starań, żeby każde z rodzeństwa wstało o odpowiedniej godzinie i zdążyło do szkoły, posprzątanie domu po śniadaniu, zrobienie opłat z pieniędzy przysłanych przez rodziców (2000 euro miesięcznie), gigantyczne zakupy dla całej szóstki. Sporządzenie z nich obiadu dla wracających o różnych porach maluchów. Coraz rzadziej pojawiała się w szkole. Nauczyciele rozumieli jej sytuację, ale rozkładali ręce, mieli nad sobą kuratorium. I za to, że Siemiatycze to miasto dysfunkcyjnych rodzin, nikt nikomu promocji do następnej klasy nie da. Przechodząc przyspieszony kurs dorosłości, Milena zaczęła przesuwać niektóre obowiązki na młodsze rodzeństwo. Najbardziej odpowiedzialny czternastoletni Paweł miał robić zakupy, płacić rachunki i doglądać, czy pozostałej czwórce niczego nie brakuje. Rodzina postawiona w takiej sytuacji zaczęła się organizować po swojemu. Młodzi, przejmując obowiązki rodziców, zyskiwali do ich nieobecności coraz większy dystans. Po pół roku (w tym czasie tylko mama wpadła na tydzień) wszystko funkcjonowało bez zarzutu. Każdy znał swoje obowiązki. Wszystko było określone w dokładnym planie.
Plan
Milena: budzi wszystkich, wraca z zakupami, które rozkłada na stole, Paweł bierze od niej pieniądze, żeby zaraz po szkole iść na pocztę i załatwić sprawy, za które jest odpowiedzialny. Jedenastoletnia Paulinka, dziesięcioletni Karol i ośmioletnia Beata robią sobie z tego, co leży na stole, śniadanie i kanapki do szkoły. Kiedy z niej wrócą, szybko odrobią lekcję i zabiorą się do sprzątania mieszkania. Paulinka odkurzy, wytrze kurze na najwyższych półkach. Karol– łazienka i wszystkie podłogi. Beata – tylko swój pokój. System nie zawodzi, rodzina sobie radzi, pieniądze na koncie są punktualnie, kartki i listy z ucałowaniami i najczulszymi przytulasami lądują w skrzynce co tydzień. Nawet są zasady, kto kogo przytula: Paulinka Karola i Beatę, Paweł czasem próbuje Milenę (jak już tak trzaska, że mało szafki nie rozwali). Wytworzyły się rytuały: wspólne wieczorne mycie zębów. Wspólne siedzenie na kanapie podczas wieczornego filmu. W niedzielę spacer po wzgórzach, bo wszyscy uważają, że to fajnie, jak samolot przelatuje tuż nad głową.
Dziwny to rodzaj cierpienia samotności. Niewielu go zaznało, bo rodzice przecież są, kochają, ciężko pracują, żeby dzieci mogły żyć godnie. I wrócą. – Kiedy? – pyta ośmioletnia Beatka. – Wkrótce – odpowiada Milena. Pewnym głosem, uważając, by się przypadkiem nie łamał.
Laptop pod choinkę
Przypadek Mileny to szczęśliwy wyjątek, można powiedzieć ewenement. W efekcie rozluźnienia więzi rodzinnych młodzi, pozbawieni opieki siemiatyczanie całkowicie się gubią. Tak jak Mariusz, który mając na głowie cały dom, zaczął pieniądze przysyłane przez rodziców (1000 euro miesięcznie) inwestować według własnego uznania, głównie w białostockim kasynie. Dziesięcioletni Jakub mieszkający dwa domy dalej po prostu przestał chodzić do szkoły, piętnastoletnia Ania, której rodzice dostali wspaniałą pracę w brukselskim ratuszu, zaszła w ciążę podczas jednej z pierwszych swoich owulacji.
– Ile można mieć lat, żeby prowadzić dom? – pyta Dorota i wcale nie jest to pytanie retoryczne. – Tak minimalnie, jak ci się wydaje? Piętnaście, czternaście, trzynaście? Rodzice wracają od święta jak marynarze po półrocznym rejsie. Co im można życzyć na przykład przy wigilijnym stole, odpakowując w prezencie– powiedzmy – superlaptopa?
– Może trzeba powiedzieć wprost: to wszystko nie jest go warte – proponuję.
– Ale to jest warte, bo nie ma alternatywy, dzwoniłeś do Urzędu Pracy, więc wiesz. Coś ci opowiem. Moja matka pracowała w Brukseli. Raz zaczepił ją kolega, Belg, który Polaków znał ze dwustu. Wszyscy byli od nas. Mówi: „Przeczytałem w internecie o Siemiatyczach, obejrzałem zdjęcia. Małe to miasto, kameralną macie stolicę waszego wielkiego kraju”. Myślisz, że go poprawiła?
– Bo byłby wstyd, że to miasto rozbitych rodzin?
– Byłby.
http://stasiak.blog.polityka.pl/?p=72 , polecam i artykuł autora, i komentarze blogowiczów.
Kochani Panstwo,
Dlaczego dyskutujecie z Bernardem, Bobolo, czy Toja?
Ja przestalam. Nawet nie czytam ich wpisow. Ol..cie ich! Niech pisza na Berdyczow!
Renata
Panie Redaktorze,
ma Pan sporo racji, moze poza oceną zawartości PZK, bo rzeczywiście jego ogromną część stanowią urzędnicy sc, którzy chcąc nie chcąc do zasobu weszli.
Diagnoza naborów do służby cywilnej słuszna, selekcję negatywną potęguje konieczność prowadzenia otwartych, konkursowych naborów – żeby było jasne, jestem jak najbardziej za tym, ale w sytuacji, kiedy w ciągu roku unieważniam 1/3 z kilkunastu prowadzonych postępowań na podstawowe stanowiska referendarza i specjalisty, to jeśli trafię na jakąś perłę, muszę kombinować, jak zatrudnić dobrego kandydata i dopełnić wszystkich procedur naraz. System sam udowadnia swój fikcyjny charakter, tak jak za rządów poprzedniej ustawy w przypadku konkursów na dyrektorów.
Ze smutkiem patrzę, jak LiD kreuje się na pierwszego obrońcę służby cywilnej, dla osób obdarzonych choć trochę dłuższą pamięcią jest to śmieszne (żeby wspomnieć tylko casus art. 144a usc pozwalającego zatrudniać na stanowiska p.o., co było szeroko wykorzystywane).
Nadzieja niewielka, może tylko w tym, że rozpoczęły się już przygotowania do polskiej Prezydencji w UE w 2011 r. Naiwnie ufam, że przyciągnie to państwowców z wizją, gotowych pracować za mniejsze pieniądze niż są warci, ale długo tak nie pociągniemy. Oszczędne (nie tanie!) państwo musi na początku drogo kosztować.
Witam, mam dwa ogłoszenia:
a) w sprawie zalesiania ściany wschodniej odpowiem uczestnikom tej arcyciekawej dysputy, ale muszę się przekopać przez ogrom materiału 😉
b) a propos tego wpisu, w najnowszej polityce (w środe) będzie tekst o problemach kadrowych w urzędach, który pisałem (stąd m.in. opóźnienie w czytaniu Państwa komentarzy na blogu 😉
Pozdrawiam wszystkich!
Polecam informacje na temat wykorzystania funduszy unijnych: http://www.rp.pl/galeria/94390.html . Z komentarzy, tak Rzeczpospolitej, jak i Onetu, dowiadujemy się, że podlaskie najlepsze, a mazowieckie najsłabsze. I pomyśli ktoś, że prawda choć mazowieckie prawie tyle tych środków nie wykorzystało, co podlaskie – wykorzystało.
W szczegółach jest tak, że podlaskie wykorzystało 85,7 % z 360,6 mln zł, a mazowieckie 69 % z 805,2 mln zł. Podlaskie 309 mln zł, mazowieckie 556 mln zł. Wśród „najsłabszych” jest jeszcze np małopolskie (506 mln zł), śląskie (556 mln zł), dolnośląskie (528 mln żł). Od podlaskiego „lepiej” ma
lubuskie – 217 mln zł.
Rzeczpospolita podaje jeszcze wykorzystanie funduszy unijnych w dziedzinie (priorytet?) „Kapitał ludzki”. Tu najlepsze jest warmińsko-mazurskie, a najsłabsze znowu mazowieckie, oczywiście w liczbach względnych (wykorzystanie funduszy podają w procentach). O liczbach bezwzględnych ani mru, mru.
Komuś się takie źródło informacji podoba ? Bo mnie nie.
Pozdrawiam, Teresa Stachurska
Szanowny Panie Redaktorze
Ze Służbą Cywilna nie jest dobrze ale czy to znaczy że przed wprowadzeniem PZK było lepiej? PZK legalizował system już wcześniej stosowany w postaci obsadzania stanowisk przez p.o. Legalizował przy zachowaniu jasności kryteriów (wstępne merytoryczne/egzamin a potem bez ogródek polityczne). Dzisiaj chce się powrotu do koncepcji AWSowskich które chcąc nie chcąc PO będzie musiała obchodzić już w dzień po wprowadzeniu.
Kilka ogólniejszych refleksji:
1. Konkursy – żaden klasowy manager nie wystartuje w konkursie na dyrektora departamentu w urzędzie z pensją 6 tyś brutto (albo i niższą) bo konkurs wymaga absurdalnej ilości papierków których realnie zarządzając firmą zdobyć nie ma czasu. Zostają wiec albo polityczni nominaci, często młodzi bez doświadczenia, albo własny wychów, zazwyczaj marnej jakości bo karierę urzędnik rozpoczyna od 1000-1200 na rękę. A ktoś kto za takie pieniądze pracuje przez 3 lata do uzyskania mianowania jest albo kobietą rodzącą w międzyczasie dzieci abo osobą bez ambicji i mało wartościowym pracownikiem.
2. Awanse – w urzędach nie ma szybkich ścieżek, premiuje sie mierność ale wierność już w czysto korporacyjnych nie politycznych kategoriach. Struktury są naprawdę zastałe i bez nadziei na przewietrzenie. Następuje skrajna w wielu przypadkach feminizacja zawodu, bo kobiety mają ochronę w trakcie rodzenia dzieci co często paraliżuje prace na wiele miesięcy (absurdalnie długie urlopy wychowawcze, zero telepracy).
3. Kasa – terenowa administracja centralna zarabia kiepsko a nawet gorzej. W Warszawie lepiej widać bo za 2 tyś nie znajdzie się miernot. W Województwach miernoty się znajdzie za 1 tyś złotych. Wyniki w efektywności widać gołym okiem.
4. Zmiany – od mieszania herbata słodsza się nie stanie. Jakikolwiek system ale z większą ilością kasy to będzie lepiej. Uważam że z pragmatycznego punktu widzenia PZK + SC nie jest złym systemem.
Największą głupota jest likwidacja terenowej administracji centralnej i przekazanie jej zadań samorządom. Rezultat będzie tylko taki że czystka kadrowa będzie pełna bo już nie będzie ŻADNEJ służby cywilnej w terenie jedynie polityczny pracownik samorządowy.
5. Z tym odsunięciem SC od PZK to red. bzdurę napisał. Może to i było celem ale absurdalnie wysoki wymóg stażu pracy (5 potem 3 l.) sprawił ze w praktyce większość kadry to dalej członkowie korpusu S.C.
@Marchewa: w pelni sie zgadzam. Dodam jeszcze jedna paskudna przypadlosc naszej biurokracji centralnej – oddolna chec pastwienia sie na tych ktorzy podpadli. Takich podpadnietych zsyla sie na „wysuniete placowki” w biurach administracyjnych, biurach skarg i wnioskow i podobnych i usiluje sie wsadzic na pedzacego konia.
Tak bylo zawsze ale szczegolnie obrzydliwie wygladalo za czasow PIS, kiedy tepiono tak ludzi zasluzonych dla naszej akcesji do UE. Wtedy wielu odeszlo na druga strone lady jak pisze pan Redaktor. A ci ktorzy nie odeszli zrobia to wkrotce. Zapewniam Pana.