Powrót pracoholików
Pracownikom ekstremalnym trzeba powiedzieć stanowcze nie.
Niewesołe i absolutnie niewakacyjne wnioski płyną z raportu o renesansie pracy ekstremalnej, który ostatnio wpadł mi w ręce. Opublikował go magazyn „Harvard Business Review” w numerze z kwietnia tego roku. Autorki (Sylvia Ann Hewlett oraz Carolyn Buck Lee) opisują przypadki ludzi, którzy w pracy spędzają po 60, 80 a nawet 100 godzin tygodniowo (przypominam że tydzień w ogóle ma 168 h, z czego „ustawowo” pracy należy się 40 h). Autorki nazwały to nowym rodzajem pracy – pracą ekstremalną.
– Czy ci pracownicy są nową rasą? – pytają – Niezupełnie, wszak ambitne i ważne stanowiska istniały od zawsze, podobnie jak pracoholicy, którzy stworzyli tego rodzaju prace. Jest jednak pewna różnica. Współcześni ambitni profesjonaliści nie są budzącymi litość trutniami – są dziś przedstawiani jako zdobywcy. Więcej pracują, biorą na siebie większą odpowiedzialność, zarabiają o wiele więcej niż kiedykolwiek wcześniej. I jest ich coraz więcej.
Wypunktuję inne ciekawe wnioski z badań najlepiej zarabiających pracowników amerykańskich firm:
• Co piąty pracownik z grupy dobrze zarabiających w USA to pracownik ekstremalny. Większość z nich nie czuje się jednak pracoholikami ani ofiarami systemu. 66 proc. uwielbia swoją pracę. Oni to robią na własne życzenie (!)
• Nawet 60-godzinny tydzień pracy, niegdyś uważany za drogę do awansu, obecnie nie wystarczy dla zrobienia oszałamiającej kariery.
• 62 proc. ankietowanych najlepiej zarabiających pracowników poświęca na pracę 50 godzin.
• 35 proc. dłużej niż 60 godzin.
• 10 proc. pracuje dłużej niż 80 godzin tygodniowo (plus dojazdy).
• Urlopy się skracają (42 proc. ankietowanych bierze mniej niż 10 dni urlopu rocznie)
• Autorki wyodrębniły też szereg cech, które sprzyjają podejmowaniu pracy ekstremalnej. Są wśród nich: zadaniowość, samodzielne określanie celów i środków do ich osiągnięcia, presja wywołująca stres, płaca zależna od efektów i silnie konkurencyjne środowisko pracy.
Choć autorki przyznają, że praca ekstremalna stała się rysem charakterystycznym życia zawodowego w USA, w dobie globalizacji łatwo można przypuszczać, że ten model będzie się rozprzestrzeniał. A Polacy i tak, jeśli chodzi o ilość przepracowanych godzin, w raportach OECD od kilku lat plasują się w ścisłej czołówce.
To niestety nie jest pociągające. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że w gospodarce post-industrialnej ludzie pracują bardziej nad projektami niż na etatach, okresowo bardzo intensywnie, a okresowo mają labę. Sam tak przecież pracuję – dziennikarz to w końcu wolny zawód. Pracujesz – masz (o ile po drodze państwo ci nie ukradnie). Gdzieś tam głęboko w głowie mam chyba jednak zakodowany zdrowy trójpodział – praca-rodzina-odpoczynek. Przy obłożeniu pracą po 60-80 godzin człowiek już nie spędza czasu z rodziną, nie czyta, nie spaceruje, nie ogląda. Czy w ogóle ma jeszcze wtedy cokolwiek z życia…?
Komentarze
Nawet 60-godzinny dzień pracy, niegdyś uważany za drogę do awansu, obecnie nie wystarczy dla zrobienia oszałamiającej kariery.
eeeeeee toz dzien ma tylko 24 godziny:)
pracuje naukowo na uniwersytecie w stanach i sytuacja jest dramatyczna.
nawet jak sie zasuwa te 80-90 godzin tygodniowo to i tak zawsze bedzie paru chinczykow ktorzy beda wyrabiac 110. i jeszcze do tego dochodza inne grupy ktore pracuja nad tymi samymi zagadnieniami. kolega zalozyl wlasna pracownie w chinach i ostatnio sie chwalil ze u niego mikroskopy za wlaczone i uzywane 23 godz/dobe. koszmar, ale takie sa realia….
Ludzie ludziom zgotowali ten los 🙂
Też tak kiedyś pracowałem ale stwierdziłem że jednak nie warto – życie jest tylko jedno.
Nasilający się pracoholizm to efekt odchodzenia od standardów epoki przemysłowej, która była jedynie krótkim epizodem w „historii pracy”.
Problem pracoholizmu nie dotyczy jednak tylko kadry menedżerskiej, lecz coraz częściej także zwykłych pracowników. Jego źródło leży w odchodzeniu od mechanizmów kontroli i zastąpieniu ich mechanizmami „kontrolowanej autonomii”. Rzecz w tym, że te ostatnie odpowiadają wielu pracownikom, bo zaspokajają ich potrzebę samodzielności.
Czytałem kiedyś rewelacyjną moim zdaniem analizę wykonaną przez współpracowników profesora Davida Osborna. Przyjrzeli się oni wskaźnikom wydajności pracy takich właśnie najprawdziwszych Pracocholików.
I co się okazało. Na początku efekty były znakomite. „P” zabierali projekty do domu, poświęcali się firmie, rezygnowali z urlopów. Ilość wdrożeń przez nich dokonywanych potrafiła wynieść nawet 3-4 krotnie więcej niż w przypadku „zwykłego” pracownika (czyli takiego, który spędza w pracy niezbędne minimum godzin, po pracy nie zajmuje sie sprawami firmy). Po pewnym czais ejednak – średnio 9-11 miesięcy, wydajność „P” spadała „drastycznie”, obniżejąc się grubo poniżej średniej „zwykłych” pracowników.
Po przeprowadzeniu kilkuset rozmów wyróżniono dwa zasadnicze powody:
– naturalne zmęczenie organizmu, powstałe na skutek zaburzenia proporcji praca-„dom” (rozumianego jako: wypoczynek, rodzina, hobby, prawidłowe odżywianie). W tej grupie stwierdzono m. in.: statystycznie liczne rozwody, choroby serca, nerwice.
– nadmierne ambicje, pomimo np. 20-40 nadgodzin, ponad 30% ankietowanych uważało ,że pracuje zbyt mało i wydajnie, a np. wykonane przez nich projekty są „słabe”. Powodowało to liczne i niekończące się poprawki, zmiany, ciągłe „szlifowanie” efektu końcowego a co za tym idzie opóźnienia.
Tak więc Drodzy Blogowicze, najwyraźniej czas na PRZERWĘ 🙂
Panie Piotrze
Miałem okazję tak ostro pracować w pierwszej połowie lat 90-tych. Tygodniowo koło 100 godzin wyrabiałem a trwało to koło 3 lat. Powód był jeden – kasy potrzebowałem a to był okres na zarabianie porządnych pieniędzy. Gdy materialnie stanąłem na nogi rzuciłem z ulgą ten konwejer i zacząłem żyć jak człowiek: nieśpiesznie, leniwie i w rytm funkcjonowania organizmu po 40-stce. Mam czas dla siebie i właściwie praca(ściśle zarobkowa) jest jakimś smętnym, nudnawym dodatkiem do ciekawego życia – tak je oceniam – i realizacji swoich projektów.
Pozdrawiam
Pracowac mniej? – nie jest to takie proste! Od lat pracujemy po 15-17 godzin dziennie.Takze w weekendy. Zawsze jest na co: a to,zeby kupic dom, a to samochod, a to, zeby dzieci mogly skonczyc studia, a do tego miesieczne oplaty. Placimy bez konca. Nieustanny wyscig!
Pracujemy zeby zdazyc, zdazyc zaplacic zanim nie bedziemy mogli juz placic. Pracujemy tak dlugo ze strachu. Strachu, przed tym co bedzie jutro. Jutro to dla nas glodowa renta, ktora nie wystrczy nawet na oplacenie czynszu. Jutro to niepewnosc. A wiec dzisiaj pracujemy zeby na rencie nie prosic o pomoc innych. Pozdrowienia.
Ale to nie tak!!! Nikt nie zmusza ludzi do pracy (tak jak ma to miejsce w Polsce!!!) do pracy. Zmusz ich sytuacja…Wiekszosc ludzi ma plany typu: dom na raty, samochod na raty. agle sie budzi ze to nie wszytsko. W USA trzeba sobie samemu oplacic (i tonie malo) ubezpieczenia na zdrowie. A jak masz dziecko???A jak masz ich wiecej?? Zaplac im odzyweczki, lekarzy(pamietajac ze nie ma zadnego za darmo lub poldarmo!!!) i poplac tzzw.mortgage, paymenty za samochody, insurance(ubezpieczenia na samochod lub zdrowie )….Goly i wesoly jestes a kazdy placi za przepracowane godziny…Wiez zmuszaja cie czy nie do pracy przez 60 godzin???
Przedszkole na miesiac wynosi z 1600USD wiec lepiej matke zostawic w domu niz poslac bachora do przedszkola.
W ktoryms momencie dochodzisz do paradoksu–stajesz sie niewolnikiem wlasnego bogactwa. musisz pracowac na nonstopie zeby byc bogaty jednoczesnie nie mjac czasu na korzystanie z teggopz bogactwa!
Czyste wariactwo.